niedziela, 13 marca 2016

Drachenfels - "romantyczna" inspiracja






Drachenfels – „romantyczna” inspiracja

Dziś część pierwsza wyprawy na górę Drachenfels, należącą do powulkanicznych wzgórz Siebengebirge (w wolnym tłumaczeniu  Siedmiogórza, czyż to nie brzmi poetycko?).
W pewien niedzielny poranek nie było konkretnego planu jak spędzić nadchodzący dzień, pogoda też nie dopisywała, ale chęć wyjazdu była silniejsza. Rzut oka na listę „do zobaczenia”, przezornie przygotowaną wcześniej i jest decyzja, jedziemy do Königswinter zobaczyć zamek Drachenburg.
Szybko byliśmy na miejscu, mimo, że zjazd z autostrady nie był dobrze oznaczony. Mała dygresja, parking umieszczony jest pod autostradą, dziwne uczucie, kiedy stoi się u podstawy ogromnego, betonowego słupa, a nad głową przemykają setki samochodów.
W centrum informacyjnym zdecydowaliśmy się na wjazd kolejką naziemną i to był dobry wybór, po pierwsze nasza spacerówka nie należy do najlżejszych, po drugie zachowaliśmy siły, co później okazało się istotne, ale nie uprzedzając faktów… Wagonik Drachenfelsbahn pomógł nam dostać się do drugiej, obecnie często pomijanej atrakcji, czyli ruin zamku Drachenfels (do dnia dzisiejszego nie wyjaśniono skąd wzięła się ta nazwa) i muszę przyznać, że widok jaki rozpościera się ze szczytu, zapiera dech. 
Po wyjściu z kolejki jesteśmy od razu na ogromnym tarasie widokowym i nie wiadomo, w którą stronę obrócić głowę, czy podziwiać wzgórza , czy wijący się majestatycznie Ren, może stać z zadartą głową i patrzeć na ruiny, albo szukać wzrokiem Katedry w Kolonii, którą widać przy dobrej widoczności. Niestety burzowe chmury, które pojawiły się na horyzoncie spowodowały, że musieliśmy przyspieszyć.

Na wysokości 321 metrów, znajdują się pozostałości jednego z najsłynniejszych zamków nad Renem. Zbudowany w pierwszej połowie XII wieku z inicjatywy arcybiskupa Arnolda I z Köln, przez następne kilka stuleci związany był z arcybiskupstwem. Stanowił jeden z punktów obrony pobliskiego Bonn, poza tym dzięki takiemu położeniu budowli kontrolować można było spływy Renem, a także nadzorować położne niżej kopalnie trachitu, wykorzystywanego przy budowie kolońskiej katedry. Zamek  zmieniał właścicieli, a przetrwał do czasu wojen trzydziestoletnich, konkretnie 1634 roku. Niestety nie zachowały się żadne plany, większość budowli osunęła się, ale można zaobserwować, że teren podzielony był między zamek dolny i górny. Wchodząc przechodzimy przez resztki bramy zamku dolnego, mijamy pozostałości przedzamcza, resztki murów, a wzrok przyciąga baszta zamku głównego.  Już jako trwała ruina Drachenfels urzekł romantyków w tym m.in. Georga Bayrona i Heinricha Heinego. Dzięki ich zainteresowaniu, zwrócono baczniejsza uwagę na niszczejący,  plądrowany zabytek, co doprowadziło w konsekwencji do objęcia go ochroną i uwagą przez Fryderyka Wilhelma III. Z czasem zabezpieczono to, co możemy oglądać dzisiaj, w wielkim uproszczeniu Romantyzm uratował Drachenfels.
I dalej ma w sobie to „coś”, albo po prostu udało nam się uchwycić moment.  Zaczęło mżyć, reszta turystów uciekła do położonej niżej restauracji, więc zostaliśmy sami u podnóża baszty, wśród kilkusetletnich ruin, patrząc na ciemnosine chmury, Ren i panoramę Siebengebirge.
Chwila trwała i przeminęła, a my ruszyliśmy, aby schronić się przed nadchodzącą burzą w Drachenburgu. I tu muszę się przyznać zawiódł mój instynkt, a dlaczego, odpowiedź w części drugiej.

Źródła i linki:
Königswinter, Burgruine Drachenfels, wyd. Schnell, Kunstführer Nr. 2651 (wydanie uaktualnione i poprawione 2014),
http://burgrekonstruktion.de/main.php?g2_itemId=693
http://www.drachenfelsbahn-koenigswinter.de/index.php/en/
http://www.rheintourist.de/sehenswertes/drachenfels/drachenfels.php

sobota, 12 marca 2016

Keukenhof - wyzwanie dla zmysłów




Moja frekwencja na blogu nie rzuca na kolana, ale mam nadzieję, że w najbliższym czasie się to zmieni. W każdym razie już marzec, a razem z nim otwarcie ogrodu Keukenhof w Lisse. Między 24 marca a 16 maja zobaczyć można jedną z najchętniej odwiedzanych atrakcji Holandii. Muszę przyznać, że jeśli mam podziwiać dzieło wykonane przez człowieka to wybieram architekturę, ale w tym przypadku 32 hektary obsadzone ręcznie ponad siedmioma milionami tulipanów, hiacyntów, narcyzów itd. – to robi wrażenie. Ogród to  przestrzeń wystawowa i jednocześnie reklama, przez 8 tygodni Keukenhof pokazuje, co holenderscy hodowcy roślin mają do zaoferowania.
Korzenie tego miejsca sięgają XV wieku, ale o ogrodzie dostępnym dla szerszej publiczności mówić można dopiero od 1950 roku. Od tego czasu miliony turystów cieszą się widokiem kwiatów. Ciekawe jest to, że choć układ ogrodu raczej się nie zmienia to kompozycje kwiatowe w poszczególnych sektorach i temat przewodni już tak, dzięki czemu można tam jeździć co roku i za każdym razem podziwiać coś nowego.
Kiedy jesteśmy na miejscu trzeba się uzbroić w cierpliwość, dobre buty i aparat. Cierpliwość potrzebna jest do przejechania kilkuset ostatnich metrów i znalezienia miejsca parkingowego. Oznakowanie jest dobre, pracownicy odpowiedzialni za płynność ruchu - uczynni, miejsc postojowych na kilku placach - wystarczająco,
ale samochodów tysiące i po prostu to wszystko trochę trwa. Po zakupie biletów i przewodnika, z mapką z punktu informacyjnego, można zacząć spacer. Czeka na nas kilka godzin chodzenia i fotografowania, a wszystkie zmysły pracować będą na najwyższych obrotach.
Niestety na kwiatach się nie znam, ale pejzaże i kompozycje z nich stworzone mnie osobiście oszołomiły (wielki szacunek dla architektów i ogrodników).  

Nie zdawałam sobie sprawy, że w obrębie jednego gatunku np. tulipana, są okazy o tak różnych fakturach, barwach i zapachach. 

Sam ogród był sprawdzianem dla mojej orientacji w terenie, ścieżki kluczyły, przecinały się nieoczekiwanie i  trafialiśmy np. do ogrodów inspirujących: Romantycznego, Ziołowego. Także Selfie i Amsterdam to miejsca, z których pasjonaci czerpać mogą pomysły na zagospodarowanie terenów zielonych. 

Pawilony kusiły zapachami, m.in. Oranje Nassau Pavilion, Wilhelm-Alexander Pavilion, czy Beatrix Pawilion, gdzie zobaczyć można byłoi poczuć rozpoznawalne, nawet dla takiego laika jak ja, róże, frezje, hiacynty, orchidee i wiele, wiele innych gatunków, których nazw nie ma w moim słowniku. 

Przyznaję, że wystawa w Pawilonie Wilhelma przyprawiła mnie o ból głowy, nie byłam w stanie znieść intensywnego zapachu lilii.
 

Odpocząć i odetchnąć można było na ławeczkach, leżąc na trawie (oczywiście w miejscu do tego przeznaczonym, a nie na dowolnej rabatce), słuchając koncertu czy kontemplując rzeźbę ukrytą za rododendronem.  Razem ze strefą natury i kultury działającą na naszego ducha, współgra tam strefa jak najbardziej użytkowa. Z bardziej przyziemnych informacji,  na terenie ogrodu jest także plac zabaw dla dzieci, restauracje, butki z lodami –goframi – kiełbaskami  i dobrze oznaczone toalety, przyjazne dla mam z niemowlakami (sprawdzone). W sklepiku z pamiątkami, pomijając pocztówki i malutkie chodaki, do kupienia są oczywiście cebulki kwiatowe.
Nie lubię wracać do miejsc, które już widziałam, jednak  w tym przypadku jestem ciekawa jak będzie ono wyglądało w tym roku i kto wie? Dla nas była to całodniowa wycieczka, z kilkoma godzinami w samochodzie, nie wykluczam, że się powtórzy. Żałuję, że nie sfotografowałam polonijnych akcentów, np. tulipanów Chopin, za mało czasu poświęciliśmy wystawie głównej a przede wszystkim tego, że pojechaliśmy na tyle późno, że plantacje kwiatów, przed dojazdem do samego ogrodu były puste. Także, kto wie?

Bibliografia i linki:
Keukenhof Holland, Park Guide 2015