Rosenmontag – cukierki, pochody, zabawa, cukierki
Pani jest z tych szalonych, czy normalnych?
Takie pytanie usłyszałam tydzień temu, a odnosiło się do
mojego stosunku do zbliżającego się karnawału. Z pewnym wahaniem, ale
odpowiedziałam, że ja do tych
normalnych
się zaliczam, czyli do tych, którym nie
udziela się karnawałowa nadreńska gorączka.
I to była błędna odpowiedź. Po dzisiejszym dniu stwierdziłam, że
zaczynam się przyzwyczajać do tutejszych tradycji i je przejmować, co mnie samą
tak zdziwiło, że aż postanowiłam się tym podzielić na blogu.

Kulminacją
piątej pory
roku, czyli karnawału jest Rosenmontag, dzień, w którym przez miasta,
miasteczka i wioski przejeżdżają kolorowe Zug-i/pociągi. W centrach
karnawałowego szaleństwa jak Kolonia, czy Düsseldorf parady z platformami,
politycznym wydźwiękiem i tysiącami euro w tle. Nie uczestniczyłam w nich
jeszcze, ponieważ taki tłum trochę mnie przeraża. Od momentu, kiedy do Niemiec
przyjechaliśmy oglądam jako widz te mniejsze i okazuje się, że trochę spostrzeżeń
mi się nazbierało.


Powinnam od początku do tematu podejść jak kulturoznawca i
docenić moc takich przedsięwzięć, ale zwyciężyła mentalność obcokrajowca –
obcego, u nas tego nie ma, więc pewnie to bez sensu.
Po pierwszym pochodzie w mojej głowie
rozbrzmiewało: jaka to głupota! Strata czasu, pieniędzy i szarganie własnej
reputacji, bo kto to widział, żeby np. poważny Pan Doktor za czarownicę się
przebierał i za czekoladą biegał. Po drugim pojawiła się myśl, że może to i
trochę sensu ma, w końcu wspólna zabawa. Po trzecim: nie jest źle, ale to tylko
dla dzieci. A dziś, po pięciu latach do Rosenmontag się przekonałam!
Gdzieś z tyłu głowy kołaczą mi się mądre
teksty ze studiów o oczyszczającej roli takich zabaw, gdzie zamiana ról,
przebrania, bezkarna ironia i szyderstwo służyć miały społeczeństwu i władzy
jako wentyl bezpieczeństwa. Zgadza się, wystarczy spojrzeć ta tematykę i kukły
na paradzie w Kolonii.

Ale jest to też dzień niesamowitej integracji małych
społeczności. Nie mówię tu o zgrupowaniach, związkach, klubach itd., którzy
bezpośrednio biorą udział w pochodach, bo dla nich to ogromna praca, koszty i
mnóstwo czasu poświęconego na przygotowanie się. Mam na myśli widzów. To jeden
dzień w roku, kiedy mogę poznać, ba! w ogóle zobaczyć swoich sąsiadów, bo
wszyscy wychodzą przed domy. Tego dnia można faktycznie zaszaleć, przebrać się
za Batmana, albo Biedronkę i tańczyć z innymi na ulicy. Można nabrać trochę
dystansu i pocieszyć się razem z dzieciakami, które z szeroko otwartymi torbami
czekają na deszcz cukierków. Chociaż zdarzyło mi się niezdrowo rywalizować z
pewnym starszym panem, on wyrwał mi z ręki czekoladę, a ja byłam pierwsza do
batonika, który upadł mu pod nogi.
Udzieliła mi się ta gorączka. Nawet zaangażowanie
etatowych zbieraczy słodkości, którzy objeżdżają kilka parad, żeby
nazbierać kilogramy cukierków, małe wózki z beczułkami piwa mnie nie dziwią.
Chodzi o możliwość wspólnego przeżycia krótkiej chwili/ dziecinnej radości,
takiej jaką widziałam dzisiaj na twarzy dziewięćdziesięcioletniej kobiety,
która złapała landrynkę, zjadła ją ze smakiem a chodzikiem przytupywała do
taktu orkiestry klaunów.
Dziś
miałam czułki na głowie, misia w teczce i byłam „szalona”!
W takim razie pozostaje pytanie, czy podczas Rosenmontag były jakieś polityczne szydery z Polski? :)
OdpowiedzUsuńOj były, były, ale na tej największej paradzie w Kolonii.
OdpowiedzUsuń20 yrs old Structural Engineer Stacee Prawle, hailing from McCreary enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Tai chi. Took a trip to Mana Pools National Park and drives a Ferrari 250 LWB California Spider. kolejny
OdpowiedzUsuń