wtorek, 28 lutego 2017

Rosenmontag – cukierki, pochody, zabawa i jeszcze raz cukierki


 Rosenmontag – cukierki, pochody, zabawa, cukierki
                                                                                   
Pani jest z tych szalonych, czy normalnych?
Takie pytanie usłyszałam tydzień temu, a odnosiło się do mojego stosunku do zbliżającego się karnawału. Z pewnym wahaniem, ale odpowiedziałam, że ja do tych normalnych  się zaliczam, czyli do tych, którym nie udziela się karnawałowa nadreńska gorączka.  I to była błędna odpowiedź. Po dzisiejszym dniu stwierdziłam, że zaczynam się przyzwyczajać do tutejszych tradycji i je przejmować, co mnie samą tak zdziwiło, że aż postanowiłam się tym  podzielić na blogu.
Kulminacją piątej pory roku, czyli karnawału jest Rosenmontag, dzień, w którym przez miasta, miasteczka i wioski przejeżdżają kolorowe Zug-i/pociągi. W centrach karnawałowego szaleństwa jak Kolonia, czy Düsseldorf parady z platformami, politycznym wydźwiękiem i tysiącami euro w tle. Nie uczestniczyłam w nich jeszcze, ponieważ taki tłum trochę mnie przeraża. Od momentu, kiedy do Niemiec przyjechaliśmy oglądam jako widz te mniejsze i okazuje się, że trochę spostrzeżeń mi się nazbierało.
Powinnam od początku do tematu podejść jak kulturoznawca i docenić moc takich przedsięwzięć, ale zwyciężyła mentalność obcokrajowca – obcego, u nas tego nie ma, więc pewnie to bez sensu.  Po pierwszym pochodzie w mojej głowie rozbrzmiewało: jaka to głupota! Strata czasu, pieniędzy i szarganie własnej reputacji, bo kto to widział, żeby np. poważny Pan Doktor za czarownicę się przebierał i za czekoladą biegał. Po drugim pojawiła się myśl, że może to i trochę sensu ma, w końcu wspólna zabawa. Po trzecim: nie jest źle, ale to tylko dla dzieci. A dziś, po pięciu latach do Rosenmontag się przekonałam!  Gdzieś z tyłu głowy kołaczą mi się mądre teksty ze studiów o oczyszczającej roli takich zabaw, gdzie zamiana ról, przebrania, bezkarna ironia i szyderstwo służyć miały społeczeństwu i władzy jako wentyl bezpieczeństwa. Zgadza się, wystarczy spojrzeć ta tematykę i kukły na paradzie w Kolonii.
Ale jest to też dzień niesamowitej integracji małych społeczności. Nie mówię tu o zgrupowaniach, związkach, klubach itd., którzy bezpośrednio biorą udział w pochodach, bo dla nich to ogromna praca, koszty i mnóstwo czasu poświęconego na przygotowanie się. Mam na myśli widzów. To jeden dzień w roku, kiedy mogę poznać, ba! w ogóle zobaczyć swoich sąsiadów, bo wszyscy wychodzą przed domy. Tego dnia można faktycznie zaszaleć, przebrać się za Batmana, albo Biedronkę i tańczyć z innymi na ulicy. Można nabrać trochę dystansu i pocieszyć się razem z dzieciakami, które z szeroko otwartymi torbami czekają na deszcz cukierków. Chociaż zdarzyło mi się niezdrowo rywalizować z pewnym starszym panem, on wyrwał mi z ręki czekoladę, a ja byłam pierwsza do batonika, który upadł mu pod nogi.  Udzieliła mi się ta gorączka. Nawet zaangażowanie etatowych zbieraczy słodkości, którzy objeżdżają kilka parad, żeby nazbierać kilogramy cukierków, małe wózki z beczułkami piwa mnie nie dziwią. Chodzi o możliwość wspólnego przeżycia krótkiej chwili/ dziecinnej radości, takiej jaką widziałam dzisiaj na twarzy dziewięćdziesięcioletniej kobiety, która złapała landrynkę, zjadła ją ze smakiem a chodzikiem przytupywała do taktu orkiestry klaunów.
Dziś miałam czułki na głowie, misia w teczce i byłam „szalona”!

3 komentarze:

  1. W takim razie pozostaje pytanie, czy podczas Rosenmontag były jakieś polityczne szydery z Polski? :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Oj były, były, ale na tej największej paradzie w Kolonii.

    OdpowiedzUsuń
  3. 20 yrs old Structural Engineer Stacee Prawle, hailing from McCreary enjoys watching movies like Investigating Sex (a.k.a. Intimate Affairs) and Tai chi. Took a trip to Mana Pools National Park and drives a Ferrari 250 LWB California Spider. kolejny

    OdpowiedzUsuń